"Amarcord" to klasyk. Widziałem ten film trzy razy, zawsze z przyjemnością. Jednak nie uważam go za dzieło wybitne. Jest to nostalgiczna opowieść z typami ludzkimi niekiedy typowymi dla Felliniego, z piękną muzyką, która wywołuje też nostalgiczno-sentymentalne odczucia. Jednak nie ma tam nic więcej. Filmy Bergmanna czy Tarkowskiego, które odnosiły się do dzieciństwa niosły ze sobą jakąś tajemnicę, prowadziły do jakichś autonomicznych zakończeń. A tu po prostu "Amarcord", co podobno oznacza "Pamiętam". I tylko tyle.
Niebawem 50 lat od premiery. To jeden z tych filmów. które koniecznie trzeba obejrzeć w kinie. Bo to nastrój decyduje o odbiorze niespiesznej opowieści "dziadka gawędziarza". Jego pamięć jest selektywna, a może po części nawet fałszywa. Bowiem czas i doświadczenia życiowe zmieniają ocenę wydarzeń, a czasem wręcz ich przebieg. To też tęsknota za młodością i za tymi z przeszłości, których już nie ma.