Pierwsza połowa tego filmu jest fantastyczna. Młody JR jest tak bardzo zainteresowany tym wszystkim, co dzieje się dookoła, że chłonie atmosferę baru i prawidła, które próbuje przekazać mu wujek. Paradoksalnie, choć jest dzieckiem, znacznie lepiej wybrzmiewa ten kryzys tożsamościowy i poszukiwanie swojego własnego miejsca na ziemi. Nie wie kim jest, kim będzie i zupełnie nie rozumie tej rozpaczy, w którą wpada jego mama, gdy muszą zamieszkać na stałe u dziadka. Dla niego to raj – dużo się dzieje, ma pod ręką prawie całą rodzinę, świetnie się tam odnajduje.
Wszystko zmienia się, gdy JR zaczyna dorastać. Wydaje mi się, że twórcy za bardzo chcieli zastąpić tamte kwestie zupełnie innymi, przez co film stracił na spójności. Zupełnie nie przemówił do mnie ten wątek „romantyczny”, choć rozumiem, że miał uwypuklić różnice klasowe. Tylko dla mnie to wszystko zostało za bardzo spłaszczone – tak, jakby JR konfrontował te swoje dawne ideały w sposób bardzo powierzchowny. Chce mieć dziewczynę z wyższych sfer? No nie da rady. Chce być pisarzem? Praca wygląda trochę inaczej niż sobie wyobrażał. Kwestia alkoholizmu gdzieś się tam przebija, ale nigdy nie za mocno.
Dodatkowo w pierwszej części filmu można odczuć, że to opowieść o niewykorzystanych szansach. Że to właśnie bar dla ludzi, którzy z jakiegoś powodu te szanse zmarnowali. Tylko zamiast konkretnych sylwetek postaci (poza Charliem i dziadkiem), bohaterowie barowi są traktowani jako bohater zbiorowy, który reprezentuje określone cechy. Dlatego dla mnie „Bar dobrych ludzi” to film niewykorzystanych szans. Chciał być za bardzo delikatny, na co wskazuje oryginalny tytuł, i przez to się rozmył.
Celowo nie daje kropek w inicjałach, zgodnie z jednym dialogiem. ;)
Więcej opowiadam w recenzji: https://youtu.be/lTDa3VHZOWo
Ale wiesz, że to na podstawie książki J.R. Moehringera "Bar dobrych ludzi" i to głównie wątki autobiograficzne?
Oczywiście, więc nie za bardzo rozumiem, co to ma do rzeczy względem tego, jak film jest poprowadzony? :) Mam na myśli powierzchowność zachowań, sposób ich prezentacji, nie wydarzenia, których doświadcza.
Można tak odbierać, że ta odbiegającą od tradycyjnych barów knajpka jest miejscem ludzi, którym ktoś, coś, albo oni sami odebrało jakieś szanse, zniweczyło plany, możliwości i marzenia. Ja widzę w tym jednak przede wszystkim wielką moc braterstwa, mądrego wsparcia, bycia w potrzebie szeroko rozumianej. Być może jednak nikt, tak jak ten, kto sam miał kłody pod nogami, a ma nadal dużo dobrego w głowie nie poda tak konstruktywnej ręki temu, kto dopiero zaczyna walczyć o siebie i nie tylko.