No dobra, opowiedzmy fabułę.
Jest sobie koleś, który bije drugiego kolesia czajnikiem prawie go przy tym zabijając.
Później podrzyna mu gardło srebrną brzytwą, a wszędzie jest pełno krwi w cudownym,
różanym odcieniu wyglądającej absolutnie nierealnie. Później ten koleś, który zabił tamtego
czajnikiem zabija kolejnych, żeby jego współlokatorka miała z czego robić ciastka. Potem
ten od czajnika zabija swoją byłą żonę nie wiedząc że to ona. Pali współlokatorkę żywcem w
piecu do robienia ciastek z ludzi. Rozpacza nad żoną. No i wtedy z pomocą przychodzi mu
chłopiec, który pomagała robić ciastka i wcześniej był workiem treningowym gościa
zabitego czajnikiem i zabija głównego bohatera podrzynając mu gardło.
Ja rozumiem, taka fabuła pasowałaby do teatru (chociaż- ciastka z ludzi?!), na scenę,
muzyka też. Film jednak to coś zupełnie innego.
A dlaczego? Przecież film to też sztuka. Rzygałbym, gdybym miał oglądać wyłącznie filmy płytkie, a ten nie jest. To doskonały musical z doskonałymi kostiumami i doskonałymi zdjęciami. Nie wspomnę o grze aktorskiej. To jest trochę jak z książkami - jeden nie rozumie jak można czytać Coelho i Whartona, drugi nigdy nie zrozumie Shakespeara, bo przecież to, że wszyscy giną w scenie końcowej, a główny bohater udaje szaleńca, żeby zemścić się na stryju, który zamordował jego ojca, a ten pojawił się bohaterowi jako duch - dla jednego to będzie idiotyczna fabuła, dla drugiego sztuka najwyższych lotów. A swoją drogą - pastisz to wyrafinowany gatunek ;)
Ja rozumiem, fabuła jest spoko. Tylko że moim zdaniem nie pasuje do filmu, a raczej na Broadway.
To nie twoje zdanie tylko historia "Sweeney'a". Sondheim tworzył ten musical właśnie po to, żeby go wystawić na scenie (czytaj: Broadway :D). Burton to jednak nietypowy reżyser, więc przyjął wyzwanie i stworzył coś co (jak zresztą prawie każde jego dzieło) jednym się podoba, a innym nie. To nie jest film o "kolesiu, który zabija czajnikiem" tylko o "kolesiu", który kierował się zemstą za wyrządzone mu krzywdy. A ta "krew w różanym odcieniu" to też element charakterystyczny dla Burtona. Myślę, że patrzysz na ten film trochę zbyt krytycznie :) Poza tym pamiętaj, że film to teatr XXI wieku ;)
Absolutnie się zgadzam. Z wszystkim. Tylko tego nie napisałam. A że patrze krytycznie to już inna sprawa.
Każdy ma prawo patrzeć krytycznie, jednak gdyby nie takie filmy, ludzie nie mieliby już kontaktu ze sztuką w sferze popkultury, a tak zawsze jakaś perełka powstanie i ten film taką jest. Oczywiście zgadza się - to doskonały temat do teatru, z chęcią bym obejrzał to na scenie ;D
Możesz mieć okazję, bo w maju w Chorzowie ma być po raz pierwszy w Polsce wystawiana właśnie ta sztuka :)
http://www.chorzowianin.pl/sto-i-jedna-premiera-w-rozrywce,n-2502.html
bez żadnej ściemy :)
haha też byłam zainteresowana, ale patrząc na moje zdolności wokalne.. no, myślę, że rozumiesz :))
A kto powiedział, że ja śpiewać umiem?:D Nawet pewnie ze względu na mój wygląd by mnie nie przyjęli.
Zdanie, że coś nie pasuje do filmu zawsze mnie rozbawia. Widziałaś Psa Andaluzyjskiego?
No fajnie to opowiedziałeś directorze:) Co to się z ludźmi dzieje jak nie myślą racjonalnie:O
Zeby ten film się spodobał musi....się podobać. Bez sensu, trochę jak fabuła... Ale mnie się całkiem nieżle oglądało pomijając to, że jest niedorobiony.
*Dziwne, ze nikt nie zwracał uwagi na znikających klientów, szczególnie na Pirelliego.
Film jest jedną z wariacji na temat prawdziwej historii Sweeneya Todda. I tu jest wytłumaczenie dlaczego nikt nie zwracał uwagi na "znikających Klientów" - "Prawdziwy" Sweeney zabijał tylko i wyłącznie włóczęgów, osoby które były nowe w mieście lub pierwszy raz w jego gabinecie (prawdopodobnie po to aby uniknąć powiązań).
Genialny opis fabuły. :D Rozbawiłeś mnie, naprawdę. I nie mówię z ironią. :D
Co do poruszonej przez Ciebie kwestii - trochę masz rację, ale jak powiedział ktoś wcześniej, Burton po prostu podjął wyzwanie i zrobił film ze sztuki przeznaczonej na deski. Dla niektórych może on być dość ciężkostrawny, ja go przyjęłam dobrze. Spodobały mi się te mroczne, gotyckie klimaty, a na widok tej krwi w "cudownym, różanym odcieniu" wybuchnęłam śmiechem, choć patrzyłam na nią przez palce. Nie lubię zbytnio takich scen. ;) Jednak całość, trochę prymitywna, niedoskonała, śmieszna w tym swoim surrealizmie, tworzy coś, co posiada swoisty urok, który mnie osobiście naprawdę uwiódł.
No ja byłam przede wszystkim zażenowana :)
Tym bardziej, że ze względu na obsadę (szczególnie moją ulubioną Helenkę) chciałam zobaczyć ten film od jakichś trzech lat...
No ale fajne było usłyszenie jak śpiewają ci moi ulubieni aktorzy :)
Film rzeczywiście jest dosyć specyficzny... Mi akurat przypadł do gustu, co nie znaczy, że innym też musiał :)
Jednak w Twoim opisie zabrakło (moim zdaniem) najważniejszego elementu fabuły - motywów postępowania Benjamina (chęć zemsty, żal i poczucie niesprawiedliwości). Bez tego dalsze zdarzenia tracą sens, film wydaje się płytki. Skupiłaś się na samych "krwawych" scenach.
+ Ciastka (a raczej paszteciki) z ludzkim mięsem to obrzydliwy pomysł, ale i takie rzeczy miały miejsce w historii... http://pl.wikipedia.org/wiki/Fritz_Haarmann