...w jaki sposób Martin sprawiał że rodzina Stevena chorowała?
To fikcja, reżyser nie podałby nam "wskazówek" jak skutecznie ukradkiem uśmiercać ludzi. Moja teoria jest taka: mógł ich poczęstować czymś co zawierało "fikcyjną" toksynę, trudną do wykrycia (nie jestem też pewna, czy dzieci były badane pod tym kątem w szpitalu) i posiadać na to odrutkę, jak jest z wieloma substancjami. Mógł je wykraść w trakcie wielokrotnych odwiedzin w szpitalu.
Nikt nie chorował w rzeczywistości. Wszystko jest metaforą, jak mówi Martin w jednej ze scen. Cała akcja filmu rozgrywa się "w głowie" Stevena. W rzeczywistości mogła trwać kilka sekund. Wyobrażenie świata, w którym jeśli kogoś zabiłeś spotyka cię nieunikniona i natychmiastowa sprawiedliwość. Wszystko co robi Martin, scena jego matki i Stevena, wszystko co dzieje się z dziećmi, scena z losowaniem i późniejsza finalowa w restauracji - to wszystko jest metaforą, nie dzieje się rzeczywiście. I owszem jest to genialny film :)