"Silent Night" było zapowiadane jako remake "Silent Night, Deadly Night". W rzeczywistości jest nim tylko w 25%. Mamy bowiem za bohatera tak samo postawnego Mikołaja-mordercę z siekierą, oraz podobne zabójstwa. Cała reszta stanowi raczej oddzielny film. Choć i tak bardziej związany z tą serią niż IV i V odsłona cyklu.

To kino wielkich ambicji (jak na horror klasy-b ma się rozumieć), które zupełnie nie umie korzystać z dobrych pomysłów. Tych jest tu zatrzęsienie: legenda o mścicielu z miotaczem ognia, komendant-megaloman, świąteczna parada, cała masa gadżetów... Każda z tych cech godna jest odnotowania. Niestety gdy już reżyser zabiera się za ich łączenie, wychodzi bezmyślna pulpa. A pomógłby doprawić ją choćby czarny humor.

Malcolm McDowell miałby fajną postać, gdyby nie brać jej tak bardzo na serio. Niestety jej powaga jest nie do zniesienia. Cała intryga też wymaga od nas zbyt dużego główkowania, bo niestety scenarzysta plącze wątki w głupi sposób. Puenta jaką wieńczy chaotyczne śledztwo marnych policjantów okazuje się niestety prawie bezzasadna. Wolę klasyczne podejście do tematu, które kazałoby nam typować killera spośród mieszkańców miasteczka.

Są tu na szczęście i mocne strony. Po pierwsze- morderstwa. To jeden z najkrwawszych slasherów w ogóle. Jest okrutny, flaki zalewają ekran a efekty gore są na najwyższym poziomie. W tym gatunku to zawsze była ważna zaleta. Po drugie- postać Mikołaja. Te bezduszne, puste oczy są świetne. Po trzecie: końcowe starcie na posterunku. Większość scen akcji w tym filmie była koszmarnie wykonana z powodu rozedrganej kamery. Tymczasem na końcu operatorowi udaje się opanować padaczkę, a dzięki temu skupić się na dynamice filmu. Wychodzi to bardzo dobrze.

Za całość powinienem dać 4. Jednak jeśli ktoś czytał moje poprzednie komentarze pod filmami z serii "Silient Night, Deadly Night" ten wie, że w okresie świątecznym takie filmy ogląda mi się lepiej. Dlatego oczko w górę jak każe tradycja ;)